Powoli bo powoli, ale jednak małymi krokami zbliża się premiera BioShock: Infinite, trzeciej części tej wspaniałej serii. Akcja rozgrywać się będzie tym razem w przestworzach, czyli oblicze rozgrywki może zmienić się diametralnie. Pomyślałem, że to dobry moment na nostalgię i przypomnienie sobie(nie aż tak) starej, dobrej, pierwszej części Bioshock’a.
Gra ukazała się w 2007 roku i stanowiła swoistego następcę serii SystemShock (1994, 1999). Zdobyła tytuł najlepszej gry owych dwunastu miesięcy i uplasowała się na 13 miejscu listy najlepszych gier wszech czasów serwisu gamerankings.com (obecnie zajmuje 24. lokatę). Przypomnijmy sobie, jaki tak naprawdę jest Bioshock i czym zaskarbił sobie sympatię tylu milionów ludzi?
Akcja osaczona została na przełomie lat 50′-60′ XX wieku. W BioShock’u wcielamy się w postać Jack’a, o którym, prawdę mówiąc, nie mamy żadnych informacji (na początku gry oczywiście). Gra rozpoczyna się od momentu, kiedy Jack leci samolotem. Z papierosem w ręku, Jack na głos rozmyśla i opowiada o swojej rodzinie (do której właśnie leci) wpatrując się w zdjęcie w portfelu.
Nagle, samolot zaczyna tracić wysokość, aż w końcu … bach. Jedynym ocalałym jest … (surprise no. 1) Jack. Samolot roztrzaskał się dziwnym trafem tuż obok latarni morskiej (surprise no. 2), tak więc bez chwili zastanowienia pracujemy kończynami i dopływamy do niej. Wchodząc do środka widzimy różne transparenty z napisami typu ,,nie bogowie ani królowie, tylko człowiek” . Schodami w dół zmierzamy prosto do batyskafu. Jak się okazuje jest to jedno z wejść do niedoszłej Utopii –podwodnego miasta Rapture.
Ścieżka dźwiękowa BioShock’a to doprawdy kawał dobrej roboty. Przeraźliwe krzyki konających ludzi, płacz dzieci, szczęk metalu, odgłos wody, echa ciężkich kroków no i oczywiście klimatyczna muzyka rodem z lat 50′ wywołują gęsią skórkę i sprawiają, iż BioShock pod względem oprawy muzycznej znajduje się w czołówce moich ulubionych gier.
Grafika, podobnie jak muzyka prezentuje się znakomicie. Osobiście nigdy nie byłem człowiekiem z wysokimi wymaganiami wizualnymi, a BioShock naprawdę mi się spodobał. Zaprawdę powiadam Wam, Unreal Engine 2.5 to silnik świetnie odwzorowujący wodę, lód i efekty świetlne.
Oczywiście, w dobie graficznej potęgi Crysis’a czy Battlefielda’a 3 można by postękać, że „to tak średnio wygląda, a to w ogóle o boże fujka !” , ale nie zapominajmy, że grafika powinna stanowić ważny element gry, a nie być jej istotą.
Co tu dużo mówić, BioShock początkowo wygląda jak najzwyklejszy FPS, gdzie rozwalanie hord przeciwników rozpoczynamy z byle jaką bronią do walki wręcz, przy okazji poszukując jakiejś pukawki. W miarę postępu w grze, BioShock pokazuje jednak co czyni go produkcją niezwykłą.
Uważam, że kluczem sukcesu są Plazmidy. Słowem wyjaśnienia, są to genetyczne modyfikacje ciała wprowadzane do organizmu przez strzykawki z EVE (rodzaj substancji modyfikującej organizm), dające bohaterowi nadprzyrodzone zdolności. Naturalnie nasuwa się tutaj porównanie do umiejętności rzucania czarów z innych gier. Plazmidy zostały podzielone na bierne, nazwane Tonikami, i czynne, służące do walki. Twórcy postarali się aby zadowolić nawet najbardziej wybrednych graczy, stąd też do zdobycia w grze jest ponad 40 „ulepszeń ciała”. Fani pogłaskania prądem, podpalania bądź też zamrażania przeciwników będą w siódmym niebie.
Co do tradycyjnych sposobów eksterminacji, w grze mamy do wyboru 7 rodzajów broni, od klucza , przez kuszę aż na wyrzutni rakiet skończywszy. Na dodatek, każda z broni posiada 3 rodzaje amunicji- każda o innej sile, wyglądzie i przeznaczeniu.
Po zakończeniu żywota naszego wroga, możemy zabawić się w hienę cmentarną i zgarnąć to, co akurat miał przy sobie. Takimi znaleziskami najczęściej są dolary, apteczki, strzykawki z EVE bądź też amunicja.
Za gotówkę można oczywiście kupować różne rzeczy w stoiskach ( gdyż w grze, jako tako typowe sklepy nie istnieją). Zanim jednak wymienimy nasze fundusze na jakieś towary, warto najpierw dane stoisko shackować.
Hackowanie uważam za wisienkę na torcie. Jest to prosta do zrozumienia mini-gra, polegającą na umieszczeniu rur tak, aby niebieska substancja będąca w środku, mogła przepłynąć od początku do końca kanalizacji. Niestety, przegrywając tracimy odrobinę zdrowia, a trafiając na dwa różne elementy możemy zginąć bądź też uruchomić alarm, przez co będą nas ścigały kamery bezpieczeństwa.
Do głównych i najbardziej ekscytujących zadań w BioShocku należy ratowanie małych siostrzyczek, które z wielu psychopatów zamieszkujących Rapture wysysają ADAM’a, rodzaj energii życiowej. Oczywiście małą siostrzyczkę możemy zabić, dzięki czemu wyssiemy z niej całego ADAM’a, a nie tylko małą dawkę jak ma to miejsce w przypadku ratowania.
Zanim jednak podejmiemy decyzję moralną o losie dziewczynek musimy unicestwić Dużego Tatusia ( dosłowne tłumaczenie z ang. Big Daddy). Jest to potężny i masywny strażnik w stroju płetwonurka. Pozwolę go sobie kolokwialnie nazwać „grubą świnią”, który Jack’a może zmiażdżyć jednym ciosem. Naturalnie im dalej zajdziemy w grze, tym większym asortymentem broni, amunicji czy plazmidów będziemy mogli pobawić się z Dużymi Tatusiami co sprawi, że walki staną się z jednej strony łatwiejsze, ale także bardziej urozmaicone.
Niezależnie od tego co uczynimy z małą siostrzyczką uzyskamy określoną ilość ADAM’a. Dzięki niemu, w ogrodzie Zbiorów (ang. gatherer’s Garden) możemy ulepszyć swój pasek ADAM’a i EVE’y, zakupić nowe plazmidy i miejsca na nie itp.
BioShock nie jest jednak grą idealną ( jest taka jedna, ale … innym razem :-) ) i pojawia się w niej parę naprawdę banalnych pomysłów i frustrujących momentów.
Wiele osób narzekało na fabułę, która co prawda ciekawie opowiedziana, była w rzeczywistości nieco naciągana. Mnie osobiście się podobała, ale uważam, że ocena wydarzeń w grze to tzw. kwestia „co kto lubi”.
Osobiście jedną rzeczą, która wywołała grymas na mojej osobistej twarzy, była siła Jacka pod koniec gry. Opracowanie odpowiedniej strategii i dobranie właściwych plazmidów sprawiało, ze całą grę można było przechodzić (przykładowo) z porażeniem prądem i kluczem w łapie, przez co dało się odczuć schematyczność starć.
PODSUMOWUJĄC: BioShock to naprawdę świetna gra, godna zarwania kilku dni i nocy. Wciągająca, tajemnicza, mroczna … po prostu klimatyczna. Tym samym zachęcam osoby, które już tytuł ukończyły do ponownego sięgnięcia po BioShock’a, a tych którzy jeszcze tej przyjemności nie mieli – tym bardziej.