Ostatnimi czasy często popadam w rozterkę człowieka grającego, mianowicie w fazę ,, nie mam w co grać”. Dysk twardy niby zapchany grami, a jednak jakoś do niczego nie ciągnie. Dziwne to zaprawdę, bo co tu dużo mówić, gry zalewają rynek niczym tsunami. Odnoszę jednak wrażenie, że jest to tsunami w dużej mierze gier nic nie wnoszących. Trochę jak róże w Małym Księciu: wszystkie piękne, lecz w środku takie same, tak samo puste. Odpalamy je, przechodzimy po czym odchodzą one w zapomnienie jakby nigdy ich nie było.
W ostatnie wakacje moja przyjaciółka poleciła mi zagrać w Neverhood’a . Początkowo w ogóle nie kojarzyłem co to za gra (reakcje w stylu „kee?” , „tha’ fuck is this?” ), ale kiedy rzuciłem okiem na screeny w internecie coś zaczęło mi świtać. Nie sądziłem jednak, że ta gra wskoczy do pocztu moich ulubionych i uświadomi mi, iż czasem nie tylko fabuła, ale także genialna kreacja postaci może być motorem gry.
Akcja Neverhood’a jest w dużej mierze owiana tajemnicą. Klaymen, czyli postać w którą się wcielamy budzi się w nieznanym i dziwnym pokoju. Po co, skąd i od kiedy tu jest ? Odpowiedzi na te pytania uzyskujemy przechodząc coraz dalej w grze i zbierając dyskietki rozrzucone po całej krainie przez naszego (równie tajemniczego) sprzymierzeńca Willy’ego Trombone’a.
Powiem szczerze, gra z początku wydała mi się dość dziecinna, sprawiła wrażenie idealnego przykładu infantylizmu w grach. Jak mawiał Thorin, Dębowa Tarcza: „Never have I been so wrong” . Pod osłoną plastelinowej oprawy graficznej i dowcipów doszukiwać się można naprawdę konkretnego materiału do przemyśleń w kwestii zdrady, zazdrości, partykularyzmu czy siły przyjaźni. Warto też wspomnieć, że dzieje krainy Neverhood to nie tylko to, co wyłania się z kompletnego filmu pozostawionego przez Willie’go. Prócz tego, w grze znajdziemy baaardzo długi korytarz (podzielony na +/- 40 części), którego ściany w pełni zapisane są historią owego Świata.
,,The Neverhood” z całą pewnością do najłatwiejszych przygodówek nie należy. To prawda sterowanie jest proste (system point&click) i nie mamy żadnego rozbudowanego ekwipunku. Nie skłamię jednak, jeśli powiem, że wszystkie zagadki wymagają główkowania, a przy niektórych autentycznie można się pochlastać (np. rozbudowane memory, albo zagadka z myszką – Ci co grali zrozumieją :-) ). Łamigłówki w Neverhoodzie często wymagają łączenia ze sobą faktów, przedmiotów czy układanek z różnych miejsc, co sprawia, że jeśli coś przeoczymy wcześniej, to czy tego chcemy czy nie – trzeba wracać i szukać jakiś poszlak. Pewnego rodzaju pomoc stanowi skrzynka pocztowa znajdująca się na samym początku gry, w której nieoceniony Willie daje nam wskazówki. Uważam, iż wszelkie mózgołamacze umieszczone w grze mają w sobie jakiś pierwiastek geniuszu – są bardzo przemyślane i niezwykłe.
Jak już wcześniej wspomniałem, Neverhood to kraina stworzona z plasteliny. Podobno do jej stworzenia twórcy wykorzystali ok. 2 ton plasteliny (!) . Człowiek patrzy na ten świat animowanej poklatkowo plastycznej substancji i nie wierzy… że też twórcom chciało się to robić. Świat Neverhood jest naprawdę nietuzinkowy, jeden na milion i ciężko go pomylić z jakimkolwiek innym światem z gier. Jedyne nawiązanie jakie tu dostrzegam to uniwersum Earthworm Jim’a (ten sam człowiek odpowiadał za kreację wyżej wymienionej dżdżownicy i Klaymena), ale jednak to nie to samo. Każdy pokój i otwarta lokacja jest tak bardzo zróżnicowana, a mimo to w jakiś sposób wszystkie się ze sobą łączą. Eksplorujemy świat z dwóch perspektyw: pierwszej osoby (otwarte lokacje) i trzeciej osoby (zamknięte pomieszczenia). Taki mechanizm potęguje wrażenie wielkości krainy Neverhood, która wydając się duża, wcale taka nie jest.
Ścieżka dźwiękowa The Neverhood to kawał świetnej roboty. Gdybym miał określić jaki to rodzaj muzyki odpowiedziałbym: nie wiem. Primo, nie znam się na muzyce, secundo – ma ona w sobie elementy Jazzu, Funku, trochę psychodelii i bliżej niezidentyfikowanych dźwięków stąd ciężko mi o jakąkolwiek nazwę. Imo, człowiek odpowiedzialny za muzykę, Pan Terry S. Taylor wykonał swoje zadanie wzorowo. Warto tutaj wspomnieć, iż przejście The Neverhood z wyłączonym dźwiękiem jest praktycznie niemożliwe, gdyż wśród zagadek wszechobecnych w grze, znalazły miejsce też te muzyczne :)
PODSUMOWUJĄC: The Neverhood mimo tego, że jest grą dość krótką, stanowi prawdziwe wyzwanie dla tego, co znajduje się pod czaszką. Jest to gra magiczna pod każdym względem: grafiki, muzyki, klimatu, humoru czy zagadek; zapada w pamięć jak mało jaka produkcja. Polecam każdemu niezależnie od płci, wieku czy zamiłowania (lub jego braku) do przygodówek. Specyficzny wszechobecny w grze humor wywoła uśmiech na twarzy nawet największych ponuraków.
Przeczytaj także: The Book of Unwritten Tales: The Critter Chronicles – Recenzja